Każdy
z nas pewnie myślał kiedyś jak to jest być ptakiem latającym nad
głowami wszystkich, swawolnym, wolnym. Większość uważa, że jest to
niemożliwe, a jednak... można wzbić się w powietrze! Samolot. Wynalazek
ostatnich czasów, który całkowicie zdetronizował inne środki
komunikacji. Nowoczesny, wygodny, szybki, czasami przerażający...
uwielbiam, ubóstwiam, kocham. Postanowiłem więc podzielić się z Wami
moim ostatnim lotem do Eindhoven (Holandia) liniami WizzAir.
Pozdróż zaczęła sie w Gdańsku. Na lotnisku, mimo wylotu o 14 z niewiadomych mi przyczyn pojawiłem się o 11:45. Tragedia... kompletnie nie wiedziałem co z soba zrobić. Jeden papieros, drugi, sklepik, toaleta, kolejny papieros. W końcu stwierdziłem, że lepiej posiedzieć przy oknie widokowym i popatrzeć na przylatujące i odlatujące samoloty. Postanowiłem więc udać sie do bramek, a do tego potrzebna jest karta pokładowa. Tak inteligentna osoba jak ja włożyła ją na sam spód torby. I tu już zaczęły się problemy. Jak niektórzy pewnie wiedzą linie lotnicze WizzAir wprowadziły 2 rodzaje bagażu podręcznego, mały o wymiarach zwykłej torby na ramię, i wiekszą rozmiarów małej walizki. Chcąc zaoszczędzić stwierdziłem, że zmieszczę się na prawie 2 tygodnie w mały bagażyk. Jakimś cudem udało się. Po 10 minutach przekopywania sie do karty, mogłem w końcu udać się do odprawy. Kolejka ogromna, a bramki z ok.10 tylko 2 otwarte. Tragedia, no ale cóż...Niestety, jeden krem poszedł do wyrzucenia. :( 110 ml. Ciężko było, ale musiałem pogodzić się z tą myślą. Bramka oczywiście nie zapikała, ale Pani celnik i tak obserwowała mnie cały czas, jakbym miał maczete przyczepiona do spodni. Może to przez mój zielony, żarówiasty sweter i czapkę z napisem ''Fuck It''? Nie wiem. W bagażu oczywiście znalazła sie zapalniczka i kolejne 5 min przeszukiwania. Horrible. Udało się! Ufff... najgorsze za sobą, więc mogłem udać sie na piętro do poczekalni. Słońce oślepiało przez wielkie szyby, dzieci latały i zaczepiały... jezu czy nie można spokojnie posiedzieć? 1,5 godz było prawdziwą udręką, ale w końcu przez głośniki usłyszałem wywołanie do bramki nr. 13. Oczywiście musiałem znaleźć się na początku kolejki. Nienawidzę czekać, stać, nudzić się. Obawiałem się, że bagaż będzie za duży, ale nikt nie zwrócił mi uwagi, więc chyba było ok :) w końcu można było wsiąść do samolotu. Zająłem miejsce po prawej stronie, przy oknie nad skrzydłem (ponoć najbezpieczniejsze miejsce). Katastrofy w przestworzach oglądam nałogowo, więc każdy szczegół nie jest mi obcy. Start przebiegł pomyślnie, bezchmurne niebo pozwoliło oglądać piękną panoramę Gdańska, lecz tylko do czasu. 10 minut po starcie zaczęło się! Chmury zasłoniły cały widok, więc postanowiłem zdrzemnąć się chwilę. Obudziłem się przed samym lądowaniem, kiedy samolot zaczął trząść się w każdą stronę. Myślałem, że rozleci się na kawałki. Krzyk ludzi, płacz dzieci i mężczyzna, modlący się spowodoły, że osoba taka jak ja, która kocha latać zaczęła się trząść że strachu. Serce prawie wyleciało mi z kratki piersiowej. Tragedia... Na szczęście wylądowaliśmy z nieprzyjemnym hukiem. Holandia przywitała mnie prawdziwą jesienią. Deszcz, wiatr, 10 stopni...
Pozdróż zaczęła sie w Gdańsku. Na lotnisku, mimo wylotu o 14 z niewiadomych mi przyczyn pojawiłem się o 11:45. Tragedia... kompletnie nie wiedziałem co z soba zrobić. Jeden papieros, drugi, sklepik, toaleta, kolejny papieros. W końcu stwierdziłem, że lepiej posiedzieć przy oknie widokowym i popatrzeć na przylatujące i odlatujące samoloty. Postanowiłem więc udać sie do bramek, a do tego potrzebna jest karta pokładowa. Tak inteligentna osoba jak ja włożyła ją na sam spód torby. I tu już zaczęły się problemy. Jak niektórzy pewnie wiedzą linie lotnicze WizzAir wprowadziły 2 rodzaje bagażu podręcznego, mały o wymiarach zwykłej torby na ramię, i wiekszą rozmiarów małej walizki. Chcąc zaoszczędzić stwierdziłem, że zmieszczę się na prawie 2 tygodnie w mały bagażyk. Jakimś cudem udało się. Po 10 minutach przekopywania sie do karty, mogłem w końcu udać się do odprawy. Kolejka ogromna, a bramki z ok.10 tylko 2 otwarte. Tragedia, no ale cóż...Niestety, jeden krem poszedł do wyrzucenia. :( 110 ml. Ciężko było, ale musiałem pogodzić się z tą myślą. Bramka oczywiście nie zapikała, ale Pani celnik i tak obserwowała mnie cały czas, jakbym miał maczete przyczepiona do spodni. Może to przez mój zielony, żarówiasty sweter i czapkę z napisem ''Fuck It''? Nie wiem. W bagażu oczywiście znalazła sie zapalniczka i kolejne 5 min przeszukiwania. Horrible. Udało się! Ufff... najgorsze za sobą, więc mogłem udać sie na piętro do poczekalni. Słońce oślepiało przez wielkie szyby, dzieci latały i zaczepiały... jezu czy nie można spokojnie posiedzieć? 1,5 godz było prawdziwą udręką, ale w końcu przez głośniki usłyszałem wywołanie do bramki nr. 13. Oczywiście musiałem znaleźć się na początku kolejki. Nienawidzę czekać, stać, nudzić się. Obawiałem się, że bagaż będzie za duży, ale nikt nie zwrócił mi uwagi, więc chyba było ok :) w końcu można było wsiąść do samolotu. Zająłem miejsce po prawej stronie, przy oknie nad skrzydłem (ponoć najbezpieczniejsze miejsce). Katastrofy w przestworzach oglądam nałogowo, więc każdy szczegół nie jest mi obcy. Start przebiegł pomyślnie, bezchmurne niebo pozwoliło oglądać piękną panoramę Gdańska, lecz tylko do czasu. 10 minut po starcie zaczęło się! Chmury zasłoniły cały widok, więc postanowiłem zdrzemnąć się chwilę. Obudziłem się przed samym lądowaniem, kiedy samolot zaczął trząść się w każdą stronę. Myślałem, że rozleci się na kawałki. Krzyk ludzi, płacz dzieci i mężczyzna, modlący się spowodoły, że osoba taka jak ja, która kocha latać zaczęła się trząść że strachu. Serce prawie wyleciało mi z kratki piersiowej. Tragedia... Na szczęście wylądowaliśmy z nieprzyjemnym hukiem. Holandia przywitała mnie prawdziwą jesienią. Deszcz, wiatr, 10 stopni...

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz